Gruzja: Mestia i treking do Jeziorek Koruldi
Mestia była kolejnym etapem mojego lipcowego wyjazdu do Gruzji. Słyszałem wiele dobrego o tym miasteczku, a także o widokach jakie roztaczają się z trasy do Jeziorek Koruldi. Nie było innej opcji – musiałem tam pojechać.
Dojazd
Już sama podróż była niezwykła. Zdecydowałem się na nocny pociąg z Tbilisi do Zugdidi, a stamtąd dojazd marszrutką do Mestii. Pociąg był planem B. Plan A zakładał lot do Mestii. Kursują tam malutkie samoloty, jednak w praktyce niemalże niemożliwe jest dostać bilet na taki lot. Zainteresowanie jest ogromne, a samolot zabiera zaledwie 17 pasażerów więc bilety wyprzedają się na pniu. Właśnie dlatego też skorzystałem z pociągu. Pociągi w Gruzji nie są może najszybszym środkiem transportu, są za to niezawodne i punktualne. Co więcej są bardzo tanie. Za swój przejazd zapłaciłem 20 lari (30 PLN). I tym samym odpadł mi jeden nocleg, za który musiałbym płacić.
Jeśli macie wątpliwości co do podróży nocnym pociągiem, to możecie je porzucić. Jest bezpiecznie i w miarę komfortowo. W drugiej klasie w przedziale znajdują się 4 miejsca do spania. Każdy wagon ma swojego konduktora, który dba o wszystko podczas podróży. Mój akurat specjalnie się nie wysilał, ale z drugiej strony też nie musiał. Na pewno fajną sprawą jest to, że budzi cały wagon na 30 minut przed dojazdem do stacji docelowej.
Pociąg z Tbilisi odjeżdża o 21:45, a w Zugdidi jest chwilę po szóstej. Warto wziąć ze sobą wodę, żeby rano się umyć, bo w moim wagonie nie było wody – nie wiem jak to wyglądało w innych. Jeśli chodzi o gniazdka elektryczne to są bodajże 3 na cały wagon i umieszczone są na korytarzu. Jedzie się przyjemnie i wygodnie, można się wyspać choć nie jest to z pewnością najwyższy komfort. Niemniej nie mogłem narzekać.
Do Zugdidi dotarłem zgodnie z planem z samego rana i nie miałem najmniejszego problemu ze znalezieniem transportu do Mestii. Marszrutki oraz taksówki czekają bezpośrednio przy peronie.
Ja zdecydowałem się na najtańszą możliwą wersję – czyli oczywiście marszrutkę. Koszt biletu to 10 lari (15 PLN). Pasażerowie nazbierali się bardzo szybko, bo zdecydowana większość pasażerów z pociągu to osoby jadące dalej do Mestii. Po około 20 minutach marszrutka wyruszyła w drogę.
Podróż trwa mniej więcej 4 godziny, a w trakcie jest także postój, na którym można skorzystać z toalety, kupić coś do jedzenia czy napić się kawy albo herbaty. Na początku drogi jest spokojnie, nawet można powiedzieć nudno, nie ma większych wrażeń. Drugą część przynajmniej ja spędziłem nie odwracając głowy od okna.
Widoki są fantastyczne, a sama droga z jednej strony ograniczona jest ścianami skalnymi, z drugiej zaś są przepaście i wściekle buzująca rzeka. Na emocje podczas jazdy nie można narzekać.
Mestia
W Mestii byłem około 11. Zanim poszedłem na swoją kwaterę postanowiłem jeszcze trochę przejść się po najbliższej okolicy i coś zjeść. Po liczbie inwestycji od razu widać, że staje się to bardzo popularne miejsce.
Restauracje oraz kwatery nastawione tylko i wyłącznie na turystów poszukujących komfortu można rozpoznać od razu.
Jednak kiedy zejdzie się z głównej ulicy można poczuć klimat Mestii nieskażonej komercją.
Po tym krótkim rekonesansie poszedłem poszukać swojej kwatery. Znajdowała się kilka minut spacerem od centrum.
Wybór był dość prosty, bo nie zależało mi specjalnie na komforcie. Chciałem po prostu znaleźć miejsce, w którym się prześpię i wykąpię. Jedyny warunek jaki miałem to nie chciałem spać w hostelu. Udało mi się znaleźć samodzielny pokój, co prawda ze wspólną łazienką, ale za to za cenę łóżka w hostelu, także pełen sukces.
Wybrałem Guest House Katia. Dom, w którym spałem prowadziła rodzina. Jego dolną część zamieszkiwało małżeństwo z dziećmi, natomiast górne piętro przeznaczone było do wynajmowania.
Pokój, powiedzieć, że skromy to mało. Było tam jedynie okno, łóżko, szafka i jedno gniazdko ale to mi w zupełności wystarczyło.
Jedyny minus – okno wychodziło na taras, który prowadził do innych pokoi. Niemniej nie przeszkadzało to tak bardzo. Było czysto i spokojnie, a gospodarz przywitał mnie jak starego dobrego znajomego.
Szlak do Jeziorek Koruldi
Trekking do Jeziorek Koruldi był tym po co tutaj przyjechałem. Miałem cały dzień na tę trasę także rano nie spieszyłem się zbytnio. Wyszedłem z pokoju przed 10:00. Pogoda była fantastyczna – słońce i dwadzieścia kilka stopni – nie mogło być lepiej. Przed wejściem na szlak jeszcze szybkie zakupy i mogłem ruszać. Trasę można podzielić na dwa etapy. Pierwszym z nich jest dotarcie do górującego nad Mestią metalowego krzyża – zaznaczony na zdjęciu czerwonym kółkiem.
Prowadzą do niego dwie drogi – jedna szutrowa, po której jeżdżą auta oraz druga znacznie bardziej stroma i dużo bardziej wymagająca, ale za to prowadząca przez las. Jest mniej popularna… więc jaki mógł być mój wybór? Oczywiście opcja numer dwa. Znalezienie trasy nie jest specjalnie trudne. Na ulicy jest znak, który wskazuje drogę pomiędzy domy.
Trudno robi się natomiast po chwili. Z miasteczka idąc w górę drogą przy zabudowaniach trzeba kierować się w lewo, co jest dziwne bo krzyż jest po prawej stronie.
Następnie dochodzi się do małego potoku i tutaj bardzo ważna sprawa. Wejście na szlak jest po prawej stronie rzeczki patrząc pod prąd. Nie wiedziałem tego dlatego szedłem wydeptaną przez pasterzy drogą – po prostu w górę z nadzieją, że uda mi się znaleźć szlak.
Jednak im wyżej tym dróżka ta coraz bardziej odbiegała od potoku. Zszedłem więc z niej i skierowałem się w prawo w stronę rzeczki. Po 5 minutach dotarłem do miejsca, w którym mogłem przejść przez potok i znalazłem wejście na szlak. Od tego momentu nawigacja jest już bardzo prosta. W górę prowadzi wydeptana ścieżka i można śmiało rozpocząć mozolną wędrówkę.
Szlak jest na tyle mało popularny, że nie spotkałem na nim ani jednej osoby! Moimi towarzyszami były za to… krowy. Dziwne odgłosy w krzakach i poruszające się gałęzie to właśnie ich sprawka. Nie robiły sobie absolutnie nic z mojej obecności i w sumie ja z ich także. Jedynie dziwiło mnie, że wchodzą tak wysoko. Później już przestałem się dziwić. Sam szlak jest oznaczony, a właściwie to był chyba kiedyś. Mam wrażenie, że znaki malowano dawno temu i nikt specjalnie nie dba aby je odświeżyć. Niemniej zgubić się jest ciężko.
Praktycznie przez cały czas jest jedna droga z wyjątkiem ostatniego odcinka trasy, na którym jest kilka ścieżek. Ja szedłem tam gdzie wydawało mi się, że powinienem i jak się okazało były to dobre wybory. Co do samej drogi to idzie się praktycznie cały czas pod górę, no i… jest ciężko. Można się porządnie zmęczyć, a do tego niewiele widać w lesie. Za to w miejscu, w którym las się przerzedza widoki są fantastyczne.
Droga w górę z Mestii – 1 500 m n.p.m., łącznie z dwoma pięciominutowymi postojami na picie i chwilę odpoczynku, zajęła mi troszkę ponad godzinę. Na szczycie, który leży na wysokości 2 200 m n.p.m. znajduje się oczywiście krzyż oraz platforma widokowa, na której zrobiłem sobie 20 minutową przerwę.
Dalsza część trasy do Jeziorek Koruldi jest dłuższa, ale znacznie mniej wymagająca. Co prawda w dalszym ciągu jest pod górę, ale nie jest już tak stromo jak na pierwszym etapie wędrówki.
Idzie się naprawdę bardzo przyjemnie a widoki są oszałamiające.
To właśnie tutaj zrobiłem jedno z moich ulubionych zdjęć podczas tego wyjazdu, a jest na nim niepozorna, bardzo prosta i surowa chata górali, którzy wypasają swoje stada na okolicznych zboczach. Wszystko mi w tym zdjęciu pasuje. Nie poprawiłbym absolutnie nic.
Jeziorka Koruldi
Przed wyjazdem do Gruzji czytałem, że Jeziorka Koruldi są raczej rozczarowujące i nie ma co spodziewać się na miejscu zbyt wiele. I z takim podejściem właśnie tam szedłem. Może dzięki temu uniknąłem rozczarowania. Według mnie jeziorka mają swój urok, może nie są specjalnie duże, ale samo miejsce, w którym się znajdują robi piorunujące wrażenie.
Ja rozczarowany nie byłem, co więcej bardzo mi się podobało. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia żeby przekonać się, że warto spędzić kilka godzin na szlaku by tam dotrzeć.
Jednak nie skończyłem swojej wędrówki na Jeziorach Koruldi. Po krótkiej przerwie i zjedzeniu batonika ruszyłem dalej.
To co mnie zdziwiło, że pomimo, niewielkiej różnicy wysokości zrobiło się naprawdę chłodno i zaczęło nieprzyjemnie wiać. Miałem oczywiście ze sobą bluzę i kurtkę przeciwdeszczową więc śmiało szedłem w górę, zależało mi żeby wejść przynajmniej w okolice 3 000 m n.p.m. i faktycznie gdzieś mniej więcej na taką wysokość dotarłem. Widok był niesamowity.
3 000 m n.p.m. 1 500 m w górę w jeden dzień. Nie wiem jak mi się to udało! #gruzja #georgia #kaukaz #koruldilakes #mountains #hiking #góry Post udostępniony przez Radek Gołąb (@radek.golab)
Ostatecznie wszedłem na wysokość, na której leżały warstwy śniegu, co postanowiłem wykorzystać i w efekcie w środku lipca ulepiłem bałwana. Ogrom otaczających gór trudno oddać zdjęciami, jeszcze trudniej na fotografii pokazać skalę. Jakiś pogląd jak duże jest wszystko wokół możecie spróbować ocenić na podstawie tego zdjęcia. Kółkiem zaznaczyłem miejsce, w którym znajdują się… cztery konie.
Droga powrotna upłynęła mi bardzo spokojnie w przeważającej większości w towarzystwie… krów. W Gruzji są absolutnie wszędzie. Nawet na 2 500 m.n.p.m. Idealnie odnajdują się w takich warunkach. A co do samej trasy – zejść na dół postanowiłem łagodniejszą drogą – czyli szutrową drogą dla aut. Raz, że jeszcze tamtędy nie szedłem, dwa była łatwiejsza, a trzy byłem dość mocno zmęczony więc zależało mi, żeby dotrzeć na dół minimalnym nakładem sił.A na koniec w nagrodę za dobrze spożytkowany dzień zakupiłem sobie lokalne piwo w pierwszym napotkanym barze.Co jeszcze?
Muszę w tym tekście wspomnieć o knajpie, w której jadłem przez dwa dni mojego pobytu. Wyglądała bardzo niepozornie, w sumie to nawet nie wiem jak się nazywała, ale to właśnie tam spotkałem zespół Chveneburebi. Jak się później okazało są to muzycy, którzy koncertują na całym świecie, kilkukrotnie byli w Polsce, a w Mestii miałem okazję posłuchać oraz napić się z nimi w przypadkowo wybranej restauracji. Coś niesamowitego! Zobaczcie sami.
Jeśli będziecie w Gruzji zadbajcie o to by odwiedzić Swanetię. To chyba ostatnie chwile żeby poczuć choć odrobinę klimat tego regionu. Po Mestii widać, że zaczyna być to popularne miejsce. Inwestycje w hotele, restauracje i eleganckie prywatne kwatery nie pozostawiają złudzeń. Niebawem będzie tu czysta komercja. Już teraz można do Jeziorek Koruldi podjechać samochodem… i można na tym zakończę marudzenie. Moje wrażenia z Mestii są absolutnie fantastyczne i każdemu polecam odwiedzić to miasteczko.
Więcej relacji z mojego wyjazdu do Gruzji znajdziecie tutaj: https://enjoythetravel.pl/tag/gruzja/
Zapraszam też na mojego instagrama.
https://www.instagram.com/radek.golab/
3 thoughts on “Gruzja: Mestia i treking do Jeziorek Koruldi”
Comments are closed.