Misja: Korona Gór Polski #6: Babia Góra, czyli Królowa Beskidów

Babia Góra, najwyższy szczyt Beskidów Zachodnich, a poza Tatrami najwyższy szczyt w Polsce, stała się celem naszego kolejnego wyjścia w misji zdobycia Korony Gór Polski. Przebiega przez nią granica polsko-słowacka.

Babia Góra jest nazywana również Diablakiem (obie nazwy można znaleźć na tabliczce na szczycie). Z obiema wiążą się ciekawe historie. „Babia Góra” pojawia się w kilku legendach. Jedna z nich mówi o babie olbrzymce, która usypała ją z kamieni, inna mówi o kobiecie, która czekając na swojego kochanka, skamieniała z żalu zobaczywszy jak zbójnicy niosą jego martwe ciało. „Diablak” z kolei ma swoje źródło w opowieści o diable, który na szczycie budował zamek dla zbójnika. Kiedy ten był już gotowy, zawalił się gdy zapiał kogut, grzebiąc rozbójnika pod kamieniami. Stąd też wzięły się ludowe nazwy szczytu: Diabli Zamek i Diable Zamczysko

Nasz dzień rozpoczął się bardzo wcześnie, bo już o 4 rano, co pozwoliło wejść na szlak około 6:20. Podejście rozpoczęliśmy z Przełęczy Krowiarki, tam też zostawiając samochód, co o tej godzinie nie stanowiło żadnego problemu. Warto jednak pamiętać, że jeśli na tę przełęcz przyjedziecie po godzinie 8… najprawdopodobniej już nie zaparkujecie. Miejsc parkingowych jest stosunkowo niedużo, więc szybko się zapełniają.

Szlak rozpoczyna się zaraz za parkingiem i oferuje dwie możliwości – można wybrać drogę oznaczoną kolorem czerwonym, lub niebieskim. My wybraliśmy tę pierwszą opcję. Idąc właśnie w ten sposób dużo szybciej wychodzi się ponad linię lasu, a fantastyczne widoki, przy jednoczesnym braku innych turystów, przekonały nas, że to najlepsze rozwiązanie.

Szlak niemal od razu zaczyna się wspinać do góry, choć nie nastręcza poważniejszych trudności, początkowo idziemy przez las, a wszelkie widoki czekają dopiero z przodu. Droga na całej swojej długości jest dobrze oznaczona, nie ma tutaj żadnych odnóg, czy skrzyżowań szlaków.

Po pewnym czasie, kiedy zbliżaliśmy się do linii lasu, między drzewami zaczęły przebijać pierwsze krajobrazy, stanowiące zapowiedź tego, co czeka nas już za kilkanaście minut. Warto tutaj dodać, że mieliśmy ogromne szczęście co do pogody. Było niemal bezchmurnie, a temperatura wynosiła nieco ponad 20 stopni – idealne warunki na górską wyprawę.

Niecałą godzinę od wyruszenia w górę, wyszliśmy z lasu od razu stając na Sokolicy, czyli pierwszym ze szczytów masywu, przez który przechodzi się w drodze na Babią Górę. Znajdujący się tam punkt widokowy przywitał wspaniałym widokiem, niemal doskonałą widocznością (horyzont był lekko przymglony). Co więcej – byliśmy tam zupełnie sami. Kto był kiedyś na Babiej, wie jakie tłumy można spotkać na Sokolicy! Skorzystaliśmy z okazji na kilka minut przerwy, łyk wody, kilka zdjęć i ruszyliśmy dalej.

Od tego momentu do samego celu idzie się grzbietem górskim początkowo dość gęsto porośniętym kosodrzewiną i rzadkim laskiem, jednak nawet pomimo na całej długości byliśmy rozpieszczani widoki na Beskidy. Szlak na całej swojej długości prowadzi dość łagodnie i nie nastręcza trudności. Najbardziej stromy odcinek to ten od parkingu do Sokolicy.

Mniej niż pół godziny później osiągnęliśmy Kępę, a tutaj kolejny punkt widokowy i znów brak ludzi! Byliśmy już wyżej więc i widoki robiły się coraz lepsze, a góra zaczęła pokazywać swój potencjał pod tym względem.

Dalsza droga prowadzi już odsłoniętym grzbietem do samego szczytu. Tutaj też Diablak może pokazać swoje pazurki. Nas co prawda to nie dotknęło, gdyż było wyjątkowo spokojnie, ale góra słynie bardzo silnych wiatrów. Przy gorszej pogodzie, może stać się dość uciążliwe, trzeba mieć więc na uwadze i zabierać ze sobą odzież wiatro i deszczo-odporną.

Ostatnim pośrednim szczytem masywu Babiej Góry jest Gówniak. Nazwa jakkolwiek zabawna ma swoje uzasadnienie. Nazwa pochodzi po prostu od odchodów wypasanych niegdyś tym miejscu wołów. Tutaj okazuje się też, że widoczność jest tak dobra, że widać Tatry i to dość wyraźnie. Zdjęcia tego widoku nie oddają zupełnie, są tylko namiastką, ale możecie sobie wyobrazić jak dobra była widoczność!

Nieco dalej dochodzimy do niewielkiego rumowiska skalnego, na które trzeba się wspiąć, a kilka minut później osiągamy szczyt Babiej Góry. Ten, podobnie jak cały szlak, jest niemal pusty. Na palcach jednej ręki można policzyć obecne na nim osoby. To ostatecznie przekonuje nas, że warto było zerwać się z łóżek wcześnie rano i właśnie tak wyruszyć w drogę.

Szczyt Babiej Góry jest spory i płaski, zasypany kamieniami. Bardzo charakterystyczny jest ułożony z kamieni murek, który dość skutecznie potrafi ochronić przed wiatrem. Wzdłuż niego można usiąść i podziwiać widoki… o ile oczywiście nie zasłaniają ich turyści. W sezonie letnim, w późniejszych godzinach (my na szczyt dotarliśmy około 8:30) można spotkać prawdziwe tłumy.

Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w drogę powrotną, która poprowadziła nas inną trasą niż ta do góry. Początkowo trzeba pójść szlakiem czerwonym (tym którym przyszliśmy). Na początek zeszliśmy z dość wysokiego rumowiska skalnego. Zejście nie jest trudne, jednak nawet przy dobrej pogodzie warto zachować szczególną ostrożność. Kamienie są mocno wytarte przez tłumy turystów, więc miejscami potrafią być bardzo śliskie.

Zostawiony za plecami Diablak prezentuje się stąd wyjątkowo okazale. Droga powrotna prowadzi łagodnym grzbietem, aż do Przełęczy Brona, z której odbić można na Małą Babią Górę. My jednak skierowaliśmy się od razu na dół, nadal czerwonym szlakiem. Ten od przełęczy zaczyna dość szybko prowadzić w dół, choć na żadnym odcinku nie jest niebezpieczny, ani trudny.

Kilometr dalej i nieco ponad 200 metrów niżej dotarliśmy do schroniska Markowe Szczawiny. Tutaj przybiliśmy pieczątki do książeczki Korony Gór Polski, chwilę odetchnęliśmy i ruszyliśmy na ostatni odcinek trasy, prowadzący już wprost na parking, wybierając szlak niebieski.

O tym odcinku nie można zbyt wiele powiedzieć. Od schroniska do parkingu jest 6km po niemal całkowicie płaskiej, ubitej leśnej ścieżce. Można nią bez problemu przejechać rowerem, równie łatwo z parkingu można dojechać z dziecięcym wózkiem. Niebieskie odcinek szlaku od początku do końca prowadzi przez las, nie oferując żadnych widoków. Ot, do przejścia i zapomnienia. Tabliczka sugeruje 1:40 do parkingu, nam zajęło to tylko 1:10 nieśpiesznym krokiem.

Jedyną* atrakcją na niebieskim szlaku może być znajdujący pod jego koniec Mokry Stawek. Zejście do niego jest wyraźnie oznaczone i prowadzi wygodnymi schodkami kilkadziesiąt metrów w dół. Tutaj warto poświęcić chwilę, żeby staw zobaczyć, szczególnie, że jest to największy naturalny zbiornik wodny w masywie babiogórskim. Powierzchnia to ok. 450 m² a średnia głębokość 2-2,5 m.

Około 11:30 dotarliśmy na parking i ruszyliśmy dalej… tego dnia czekał na nas jeszcze Czupel.

*Z niebieskiego szlaku odchodzą dwa alternatywne szlaki prowadzące w górę. Zielony – Perć Przyrodników, którym dotrzemy na Sokolicę, oraz żółty – Perć Akademików (szlak jednokierunkowy, tylko do podchodzenia), który zaprowadzi nas na sam szczyt Babiej Góry. Warto dodać, że jest to jedyny szlak w Beskidach, na którym zamontowane są łańcuchy i klamry. Zimą szlak żółty jest zamknięty.

Start szlaku: Przełęcz Krowiarki
Koniec szlaku: Przełęcz Krowiarki
Podejście: szlak czerwony
Zejście: szlak czerwony + niebieski
Czas przejścia: 5 godzin
Łączna długość trasy: 13,7 kilometra
Suma podejść: 948 metry
Suma zejść: 958 metry

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *