Aragac – najwyższy szczyt Armenii
Aragac, najwyższa góra Armenii, potężny wulkan o czterech wierzchołkach, z których najwyższy mierzy 4090 m n.p.m. Właśnie tam wybraliśmy się ostatniego dnia naszego pobytu w Armenii. Jedną ze składowych ceny za zdobycie najwyższej góry Małego Kaukazu była pobudka, o nieludzkiej porze. Musieliśmy wstać około szóśtej. Warto dodać, że położyliśmy się przed drugą.
Z czterech wierzchołków wulkanu wybraliśmy południowy mierzący 3879 m n.p.m. Jest to wierzchołek najłatwiej dostępny, niewymagający technicznie i możliwy do zdobycia bez jakiegokolwiek sprzętu.
Długa noc spędzona na ulicach Erywania nie przeszkodziła nam wstać już około 6 rano i wyruszyć w kierunku szlaku wiodącego na Aragac. Należą się tutaj podziękowania obsłudze hotelu, która uprzedzona o naszym wczesnym wyjeździe przygotowała specjalnie dla nas prowiant na drogę. Jako pierwszy za kierownicą usiadł Radek… ale niedługo po opuszczeniu stolicy dopadła go senność, ja usiadłem za kierownicą, a Radek odpłynął w objęcia Morfeusza. Co nie pozwoliło mu docenić widoków i mojego kunsztu kierowcy.
Wczesna godzina oprócz chęci uniknięcia tłumów na górze podyktowana była jeszcze względem praktycznym. Otóż po południu potrafi tam bardzo gwałtownie załamywać się pogoda, więc zaleca się możliwie jak najwcześniejsze rozpoczęcie wędrówki.
Do początku szlaku znajdującego się tuż obok stacji meteo i jeziora Kari mieliśmy z centrum Erywania nieco ponad godzinę drogi. Pustki na ulicach o tak wczesnej godzinie oczywiście ułatwiły i przyspieszyły przejazd. Samochodem można dojechać do samej stacji, znajduje się tam spory parking, gdzie bez problemu można zostawić auto. Parking jest prawdopodobnie płatny, jednak kiedy zjawiliśmy się na miejscu, nie było nikogo, kto pobierałby opłaty.
Ścieżka na szczyt początkowo prowadzi wzdłuż prawego brzegu jeziora, jest wyraźna, nie sposób jej przeoczyć. W dalszym swoim biegu zaczyna delikatnie wznosić się do góry, prowadząc nas ciągle w lewo.
W pewnym momencie szlak może w niektórych miejscach robić się mniej wyraźny, zarośnięty trawą, lub zasypany kamieniami, należy jednak kontynuować drogę na wprost, tutaj jeszcze nie trzeba nigdzie skręcać.
Punktem charakterystycznym, znajdującym się mniej więcej w połowie drogi może być sporych rozmiarów stacja pomiaru deszczu, w rzucającym się w oczy czerwonym kolorze.
Nie da się ukryć, że dowiedzieliśmy się o tym z niewielką pomocą napotkanej po drodze wycieczki z Iranu. A dokładniej – jej przewodnika Davida, z którym pogawędziliśmy chwilę, i który udzielił nam wskazówek co do dalszej drogi.
Po minięciu stacji szlak zaczyna ostrzej wznosić się do góry, wciąż nie jest jednak wymagający. Tutaj zaczyna już prowadzić serpentynami… które można ciąć idąc zarówno do góry jak i na dół. Zaoszczędziliśmy właśnie w ten sposób sporo czasu, mocno wyprzedzając wspomnianą irańską wycieczkę.
Tutaj nie można się już zgubić, ani pomylić trasy, przed sobą wyraźnie widzimy cel, do którego wystarczy zmierzać. Cel ten osiągnęliśmy po niecałych dwóch godzinach od wyruszenia z parkingu.
Na szczycie przyszedł czas na zdjęcia, odpoczynek, posiłek i podziwianie widoków, a te robiły wrażenie! Zarówno panorama dookoła wulkanu, jego krater jak widoczny w oddali potężny i pokryty śniegiem szczyt Araratu zapisują się głęboko w pamięci.
Mniej więcej pół godziny po nas do celu dotarli również Irańczycy, z którymi pogawędziliśmy i zrobiliśmy sobie kilka zdjęć. Okazali się być niezwykle sympatycznymi, przyjaznymi ludźmi.
W drogę powrotną wyruszyliśmy dokładnie tym samym szlakiem, który zaprowadził nas na szczyt.
Z mrożących w żyłach krew ciekawostek dodam, że w Internecie przeczytaliśmy o tragedii, która rozegrała się na tym szlaku dwa dni po naszej wizycie. Otóż okazało się, że turysta został zaatakowany i zabity przez niedźwiedzia. Ciężko określić skąd się tam wziął, w każdym razie my żadnej zwierzyny w czasie naszego przejścia nie spotkaliśmy.
Jeśli będziecie mieli okazję odwiedzić Armenię, koniecznie wybierzcie się na Aragac, warto!
Hej! Uwielbiam czytać tego bloga! Dzięki temu blogowi zostałam zainspirowana do podróży i teraz nie mogę
odpuścić żadnego weekendu. Jak nie city break to jakaś niedaleka wycieczka w okolicy. Dziękuję!
Dzięki! Bardzo miło czytać takie komentarze. Cieszymy się, że możemy inspirować. Do zobaczenia gdzieś na trasie 🙂
Armenia to miejsce, o którym marzę od wielu lat. Byłam już w Gruzji i się zakochałam. Na następne wakacje planuję własnie Armenię 🙂
Bardzo lubię takie mało popularne wakacyjno miejscówki, zdecydowanie bardziej mnie jarają niż bezpieczny gotel 5* na Korfu 😀
My właśnie też znacznie bardziej wolimy mniej znane rejony, trochę tajemnicze, nieodkryte, te gdzie nie dociera masowa turystyka 🙂