Węgry. Budapeszt na szybko – co zobaczyć w stolicy Węgier
Zima to taka pora roku, podczas której średnio lubię wyjazdy. Raz, że jest zimno, a dwa szybko robi się ciemno. Dlatego jeśli nie muszę to nie wyjeżdżam… no chyba, że na deskę.
Druga kategoria wyjazdów zimowych to… wyjazdy służbowe, tutaj nie bardzo można sobie pozwolić na lubię/nie lubię jeździć. Jak trzeba, to pakuję walizkę i jadę. Tak oto w połowie grudnia odwiedziłem Budapeszt. Wyjazd był dość spontaniczny. W czwartek decyzja, organizacja spotkań, ogarnianie przelotów, hotelu, a w środę z samego rana już siedziałem w samolocie.
Leciałem WizzAirem z Warszawy – odlot jest o nieludzkiej porze. Bodajże 6:25, także pobudka w środku nocy, żeby dotrzeć na czas na lotnisko była oczywista. Lot na szczęście jest krótki, bo zajmuje mniej więcej godzinę, a druga istotna sprawa – bilety są bardzo, ale to bardzo tanie. W obie strony lot można kupić za 288 PLN, z wykupionym Wizz Priority cena wyniosła 368 PLN. A bilety kupowane były niemalże „w ostatniej chwili”. Jeśli nie macie pomysłu na weekend to Budapeszt będzie idealnym miejscem.
Ogólnie lubię Budapeszt, to bez wątpienia jedna z najpiękniejszych stolic w Europie. Jest gdzie pospacerować, jest co oglądać i jest co zjeść. Niemniej tym razem mogłem poszwędać się po mieście jedynie wieczorami, już po spotkaniach i załatwieniu służbowych spraw. No ale do rzeczy…
Jak dostać się z lotniska do centrum Budapesztu
Podobnie jak na większości lotnisk opcje są dwie – taksówka bądź transport publiczny. Taksówka jest wygodna, bezproblemowa i droga. Koszt dojazdu to około 9 500 forintów, czyli około 130 złotych. Transport publiczny za to jest również wygodny i bezproblemowy, a do tego tani. Trzeba przesiąść się w pewnym momencie z autobusu do metra, ale nie jest to żaden kłopot. Jak zatem dojechać do centrum Budapesztu korzystając z tego środka transportu? Po wyjściu z hali przylotów po prawej stronie są przystanki autobusowe. Linia, która nas interesuje to 200E. Na przystanku są biletomaty. Bilet na jeden przejazd kosztuje 350 forintów (ok. 4,50 PLN). Jest także opcja biletu łączonego, czyli tego, na którym dojedziemy do centrum. Ten bilet kosztuje 530 forintów (7 PLN). Biletomaty są proste w obsłudze, jest w nich angielskie menu, także nikt nie powinien mieć większych trudności z zakupem. A jeśli by się nie udało, to bilet zawsze można kupić przy wsiadaniu u kierowcy.Autobusem jedzie się do końca jego trasy, czyli przystanku Kőbánya-Kispest, który jest jednocześnie początkiem niebieskiej linii metra. Po wyjściu z autobusu trzeba przejść łącznikiem na peron. Linią niebieską można dojechać do stacji Deák Ferenc tér, która znajduje się w samym centrum miasta.
To na co zwróciłem uwagę podróżując w Budapeszcie komunikacją miejską to fakt, że w każdym możliwym miejscu następuje kontrola biletów. System jest uszczelniony tak bardzo jak się da. Do autobusu wsiada się pierwszymi drzwiami i albo kasuje się bilet, albo pokazuje go kierowcy. W metrze przy wejściu na stację stoją kasowniki, przy których wszystko nadzorują kontrolerzy, przy wyjściu z metra również należy pokazać skasowany bilet. W każdym tramwaju przy wsiadaniu sprawdzany jest bilet. Nie ma siły, żeby jeździć „na gapę”.
Co zobaczyć w Budapeszcie
Tym razem odwiedziłem stolicę Węgier w okresie przedświątecznym, a zatem naturalnym miejscem był Jarmark Bożonarodzeniowy, zlokalizowany przy Bazylice św. Stefana. Bazylika i plac przed nią sam w sobie jest jednym z obowiązkowych miejsc, które trzeba zobaczyć będąc w Budapeszcie, a jeśli jeszcze jest tam jarmark to nie było możliwości abym się tam nie pojawił. Klimat jest bardzo świąteczny i powiedziałbym chilloutowy. Można napić się wina, pospacerować pomiędzy straganami, na Bazylice wyświetlane są animacje 3D. Jest ogólnie bardzo przyjemnie.
Oprócz Bazyliki koniecznie trzeba przejść się wzdłuż Dunaju. Pierwszego dnia dotarłem do centrum mocno przed 9 – za wcześnie, żeby iść do biura więc zorganizowałem sobie 30 minutowy spacer na most Elżbiety. Pogoda była idealna, co dla mnie było miłą odmianą od deszczowej i pochmurnej grudniowej Warszawy, drugą rzeczą był widok, który dobrze nastroił mnie na dalszą część dnia. Wieczorem oczywiście wróciłem nad Dunaj.
Budynki po jednej jak i po drugiej stronie rzeki robią wrażenie.Szczególnie budynek Parlamentu, który wieczorem wyglądał jakby był wyjęty wprost z bajki. Podobnie było z mostem Łańcuchowym. Nie wiem czemu, ale w drugiej połowie roku na wyjazdach towarzyszy mi mgła – tak było przez dwa pierwsze dni w Bieszczadach, tak samo było też drugiego dnia w Budapeszcie. Z jednej strony to trochę irytujące, że widoczność jest mocno ograniczona, ale z drugiej dzięki temu można skupić się na tym co jest tu i teraz. Przyznać też muszę, że lubię zdjęcia z mgłą. Mają coś w sobie.
Zupełnie inne emocje wywołuje niepozorny pomnik nad brzegiem Dunaju, który składa się z 60 par żeliwnych butów. Pomnik ten jest upamiętnieniem ofiar strzałokrzyżowców, którzy sprawowali władzę na Węgrzech w latach 1944-1945 i byli odpowiedzialni za masowe morderstwa popełniane na ludności żydowskiej. Ofiary ustawiano nad brzegiem Dunaju, a następnie strzelano do nich, tak by ciała wpadały do wody. W ciągu dnia można tam spotkać wiele osób, ale wieczorem, kiedy ja tam byłem, nie spotkałem nikogo. Spędziłem tam dobrych kilkanaście minut.
Kolejnym, naturalnym celem był znajdujący się niedaleko budynek Parlamentu oraz plac Kossutha. Akurat trafiłem na bardzo ciekawy czas. Kilka godzin wcześniej prezydent Węgier podpisał tak zwaną „ustawę niewolniczą”, co wywołało spore protesty na ulicach Budapesztu. Niechcący znalazłem się w ich centrum. I co jak co, ale ze swoim ubiorem idealnie wpisałem się w lokalną społeczność. Komin, który miałem doskonale się sprawdził, a przydał się ponieważ policja używała gazu pieprzowego, który czuć było w całej okolicy.
Wracając do Budapesztu – koniecznie trzeba przejść się po starówce, odwiedzić okolice diabelskiego młyna, wjechać na Górę Gellerta, odwiedzić Basztę Rybacką wpaść na piwo do Gozsdu Udvar, czyli imprezowej części Budapersztu. Jest to skupisko barów, pubów i restauracji.
Co jeszcze trzeba zrobić w Budapeszcie… spróbować lokalnych specjałów.
Co zjeść w Budapeszcie
Węgry – wiadomo, królestwo papryki i Tokaju, trzeba spróbować gulaszu i napić się wina. Ale o tym może innym razem. Tym razem pójdziemy w inne klimaty, moje ulubione – słodycze. Absolutną koniecznością jest tak zwany chimney cake (Kürtőskalács), czyli ciasto wyglądające jak komin. Naprawdę polecam – szczególnie ciepłe, dopiero co zdjęte znad ognia. Ciasto jest posypywane najróżniejszymi dodatkami – mogą to być orzechy, cynamon, wiórki kokosowe. Z każdym dodatkiem jest świetne. Cena waha się w zależności od miejsca od 900 forintów (12 PLN) do nawet 1 500 (20 PLN) na Jarmarku Bożonarodzeniowym. Z czystym sumieniem mogę polecić, znajdziecie je bez trudu. Poprowadzi Was obłędny zapach.
Innym lokalnym przysmakiem są batoniki Pottyos – Turo Rudi. Jest to węgierski wynalazek, coś w rodzaju słodkiego twarożka oblanego czekoladą. Jakbyście chcieli je kupić na miejscu, to nie popełnijcie błędu, który zrobiłem ja i nie szukajcie ich wśród słodyczy. Turo Rudi znajdziecie w lodówkach. Są bardzo smaczne, a kosztują mniej więcej 110 forintów, czyli około 1,50 PLN za sztukę. Gdyby były dostępne w Polsce to kupowałbym je regularnie.
I tutaj zakończę może wątek słodyczy, bo pora na inny lokalny przysmak, a mianowicie – langosz, czyli rodzaj placka z ciasta drożdżowego smażonego na głębokim oleju. Jest to pozycja obowiązkowa! Jeżeli będziecie chodzić po mieście to polecam najbardziej znane i kultowe miejsce z langoszami w Budapeszcie – budkę Retró Lángos Büfé na ulicy Bajcsy-Zsilinszky. Nie zachwyca może wyglądem i szczerze to bardziej odstrasza niż zachęca, ale langosze są tam zawsze świeże i smakują genialne. Przez okienko można obejrzeć cały proces produkcji, od surowego ciasta po gotowego langosza.
Za każdym razem gdy jestem w Budapeszcie to wpadam tam na jedzenie. Placka dostaniecie na papierowej kartce, i przyznaję, że ten sposób podania idealnie wpisuje się w klimat ulicznego jedzenia. Najbardziej tradycyjna wersja to ta z czosnkiem i kosztuje zaledwie 400 forintów, czyli 5 PLN, ja jednak najbardziej lubię langosza ze śmietaną i żółtym serem. Koszt takiego delikatesu to 750 forintów, czyli około 10 PLN.
Czego jeszcze spróbować zimą – wiadomo, grzanego wina. Nie różni się bardzo od grzanego wina z innych Jarmarków Bożonarodzeniowych. Jeśli macie ochotę na coś mocniejszego to na pewno powinniście sprawdzić lokalny alkohol – Unicum. Jest to węgierski likier ziołowy o korzennym smaku. Jednak niech nie zmyli Was słowo likier, alkohol ten ma 40% i rozgrzewa aż miło. Kieliszek kosztuje na Jarmarku 900 forintów (12 PLN).
Powrót
Wizz Air wylatuje z Budapesztu o 8:20 – w tym wypadku nie ryzykowałem podróży transportem miejskim. Oczywiście da się to zrobić i dojechać na czas, ale trzeba by wyruszyć bardzo wcześnie. Ja zrobiłem trochę inaczej. Zamówiłem taksówkę na 6:50, dzięki czemu zdążyłem jeszcze zjeść śniadanie w hotelu i dojechać na lotnisko o 7:20. W samą porę żeby przejść przez kontrolę bezpieczeństwa i dotrzeć na pokład samolotu.
A taki widok miałem wracając – szczyty Tatr wyłaniające się znad chmur.
Kilka relacji z wyjazdu – między innymi spotkanego skrzypka nad brzegiem Dunaju, czy nagranie z protestów na placu Kossutha wrzucałem jako relacje na Instagrama, także tam również zapraszam po więcej wyjazdowych materiałów.
Podsumowanie
Budapeszt jest fajną i niedrogą opcją na weekendowy wyjazd. Jest też świetnym miejscem na pierwszy wyjazd organizowany samodzielnie. Łatwo jest wszędzie dotrzeć, poruszanie się po mieście nie nastręcza żadnych trudności. Miasto to ma wiele do zaoferowania i tak jak wyżej wspomniałem, jest jedną z najpiękniejszych europejskich stolic. Zatem warto odwiedzić Węgry i zobaczyć to wszystko na żywo.
1 thought on “Węgry. Budapeszt na szybko – co zobaczyć w stolicy Węgier”
Comments are closed.