Gruzja – Omalo #3 – Jeziorko Oreti
W drodze powrotnej z Omalo czekała na nas jeszcze jedna atrakcja, a mianowicie niewielkie, ale malowniczo położone jeziorko Oreti.
Jeziorko Oreti, a w zasadzie szlak do niego, znajduje się w top 10 górskich wędrówek w Gruzji. Jadąc do Omalo wiedzieliśmy, że nie możemy pominąć takiej atrakcji, że może to być niezapomniana przygoda, coś co będziemy wspominać bardzo długo. Dlatego też tak zaplanowaliśmy nasz pobyt aby w drodze powrotnej z Omalo dotrzeć do tego niewielkiego, ale malowniczo położonego górskiego jeziorka.
Rankiem drugiego dnia naszego pobytu, po zjedzeniu pysznego śniadania i wymeldowaniu się ruszyliśmy w drogę powrotną. Zdobycie jeziorka wymagało od nas niewielkiego odbicia z głównej trasy prowadzącej na dół.
Po opuszczeniu wioski i przejechaniu pierwszych serpentyn dotarliśmy do rzeki Alazani i wielkiego (nie da się go przeoczyć, również ze względu na pokaźnych rozmiarów kapliczkę znajdującą się w tym samym miejscu) kierunkowskazu na Kumelaurtę. W tym właśnie kierunku należy się udać.
Droga wiedzie dość stromym zboczem i trzeba powiedzieć, że jest w kiepskim stanie. Co gorsza, jako że jest bardziej gruntowa niż kamienista, w wielu miejscach ze względu na wszechobecne błoto musieliśmy wycisnąć z naszego dzielnego Pajero siódme poty.
Po kilku minutach jazdy dotarliśmy do miejsca, które można przeoczyć, a które jest kluczowe w znalezieniu początku szlaku do jeziorka Oreti. Mianowicie w pewnym momencie z prawej strony pojawia się (oprócz oczywistej drogi na wprost) odnoga zawracająca niemal o 180 stopni i pnąca się dość ostro pod górę. Tę właśnie odnogę należy wybrać. Jest to pierwsze tego typu miejsce, więc zachowując czujność unikniecie nieprzyjemnego powrotu na wstecznym.
Około 200 metrów dalej wyjeżdża się na ogromną polanę. Zaraz po jej osiągnięciu można zostawić samochód. Nie ma tu co prawda nic, co choć odrobinę przypominałoby używane miejsca parkingowe, jednak lepszego miejsca nie znajdziecie. Warto jedynie ustawić samochód poza widocznymi koleinami, które prowadzą dalej w las.
Dalsza droga prowadzi już pieszo przez polanę. Należy przeciąć ją w stronę znajdującego się po drugiej stronie lasku. Dość szybko można zauważyć wiodącą tam ścieżkę i, co ciekawe, oznaczenie szlaku! Muszę przyznać, że to nas nieco zaskoczyło, ale szlak do jeziorka Oreti był na tym odcinku dobrze oznaczony kolorem czerwonym. Po wejściu w las wystarczy więc kierować się tam gdzie widać czerwoną farbę.
Pierwszy odcinek, jeśli ktoś oczekiwał pięknych widoków na Kaukaz, może okazać się srogim zawodem. Las jest gęsty, droga stroma, a widoków nie ma kompletnie żadnych. Co gorsza leśny odcinek jest dość długi. Był taki moment, że padło nieśmiało hasło „na co nam to k**** było”?. Ale… na cierpliwych później czeka zasłużona nagroda.
Po 2 godzinach mozolnej wędrówki przez las wychodzi się na zdecydowanie bardziej płaski teren. Najtrudniejszy odcinek jest już za plecami. Las zaczyna się przerzedzać, ale na widoki wciąż nie ma co liczyć.
Wybierając się w stronę jeziorka wiedzieliśmy, że z dużym prawdopodobieństwem spotkamy pasterzy. Wiedzieliśmy też, że po drodze powinniśmy mijać ich obozowisko. I krótko po opuszczeniu lasu spotkaliśmy pierwszego pasterza, jego owce i… psy. I właśnie psy to coś o czym trzeba wiedzieć wybierając się w tamte rejony. Nie są one przyzwyczajone do turystów i potrafią być bardzo agresywne. Warto zaopatrzyć się w kije i kamienie, żeby móc odstraszyć psy, które potrafią zaatakować intruzów, a takimi są właśnie dla nich osoby i zwierzęta pojawiające się w okolicy stada.
W naszym przypadku, choć stadko owiec obeszliśmy szerokim łukiem i tak wywołaliśmy żywe zainteresowanie jednego z psów. Na szczęście, przywoływany przez pasterza, nie zaatakował, a my poszliśmy dalej.
Droga nadal prowadziła dość płasko, drzewa znikały, zaczęły pojawiać się pierwsze widoki, a my wyszliśmy na ogromną polanę, gdzie znajdowało się obozoswisko pasterzy (chyba nikogo nie było w domu) oraz… pasły się samopas konie! Te ostatnie w ogóle się nie bały, co pozwoliło nam zdrobić kilka zdjęć z bliska.
Dalsza droga prowadziła wyraźną ścieżką na wprost. Choć tutaj brakowało już oznaczeń szlaku, nie sposób było się zgubić. Nieco dalej spotkaliśmy kolejnego pasterza, z którym zamieniliśmy łamanym rosyjskim kilka słów i dzięki niemu dowiedzieliśmy, że dotarliśmy już niemalże do przebiegającej po zboczu granicy z Rosją. Można było odnieść wrażenie, że pasterz był z tego powodu jeszcze mniej szczęśliwy niż z powodu zagrożenia ze strony wilków, które ponoć są dość często spotykane w tym rejonie.
Trzeba dodać, że w tym miejscu roztaczały się już fantastyczne widoki na Kaukaz, właściwie w każdym kierunku. I te widoki wynagradzały z nawiązką wszelkie wątpliwości z pierwszego, leśnego odcinka.
Nasza droga prowadziła, przez rumowisko skalne, a następnie przez pole rododendronów, wprost w kierunku niewielkiego strumyka. Po jego przekroczeniu wystarczyło podejść już nieco do góry… i byliśmy u celu! Jeziorko Oreti było przed nami.
Nad jeziorkiem chwilę odpoczęliśmy zrobiliśmy zdjęcia i ruszyliśmy w drogę powrotną niemal dokładnie tą samą trasą. Niemal, bo spotkała nas tam bardzo dużo niespodzianka, ale o niej opowiemy w jednym z epizodów.
Dodam jeszcze, że w drodze do jeziorka nieocenioną pomocą była unikalna mapa przygotowana przez połączone siły śląsko – mazowieckich kartografów. Bez jej pomocy i naniesionych na nią punktów orientacyjnych najpewniej przepadlibyśmy gdzieś w dzikim Kaukazie!
Z ekspedycji do jeziorka nagraliśmy film, także możecie zobaczyć jak wygląda szlak oraz jakie przygody spotkały nas na trasie.